Bezdusznie witam! Jakże dawno nie było Kronik Śmierci, więc dzisiaj trochę dłuższa i mam nadzieje ciekawa część opowiadań ;)
Dziękuję Wam za te ponad 1000 wyświetleń!
Miłego czytania! ;)
***
Rozdział IV
Dziękuję Wam za te ponad 1000 wyświetleń!
Miłego czytania! ;)
***
Rozdział IV
"Starość czernią kruków"
Nie
zdążyłem odsunąć się od Kronik, a usłyszałem trzepot skrzydeł tuż za swoimi
plecami. Nagłym ruchem obróciłem się w stronę dobiegających dźwięków. Wstałem i
zacząłem się rozglądać w każdym kierunku. Uniosłem swoją głowę do góry i
ujrzałem stado kruków krążących nade mną tworzących "Wir Śmierci".
Śmierci już się nie bałem, więc czekałem ze spokojem w duszy na kolejny ruch
ptaków. Zaczęły one krążyć coraz to szybciej, aż w końcu... zapadły egipskie
ciemności... Świeca zgasła od podmuchu wiatru wytworzonego przez kruki. Nie
widziałem nawet konturów żadnego przedmiotu. Co ciekawsze- trzepot skrzydeł
ucichł. Stałem w niepewności w bezruchu, czekając na to, co się wydarzy. Nie
bałem się, bo w końcu byłem żywym trupem- nic nie może mi się stać, lecz czułem
jakby czyjąś obecność. Wtem wąski strumień światła z niewiadomego źródła zaczął
oświetlać moją osobę.
- Lethalu- zwołało jakby chórem kilka głosów dobiegających z
każdej strony. Zdębiałem. Nie wiedziałem co robić. Zastanawiałem się, kto to
mówi. Poza mną i kruków nie było tutaj nikogo, żadnej żywej istoty.
- Lethalu! Następco Strażników Śmierci- kolejny raz zawołały
głosy. W tym momencie strumień światła zaczął rozszerzać się i oświetlał już
całą moją postać oraz niedaleki obszar wokół mnie. Dostrzegłem kilka konturów
postaci tworzących krąg wokół mnie. Istoty te były zakapturzone, nosiły szary
długi i poszarpany płaszcz, który zakrywał każdą część ciała. Cień kaptura
zasłaniał twarz, przez co nie można było ich rozpoznać. Postacie te miały
pochylone głowy oraz ręce złożone w charakterystyczny dla mnichów sposób.
- Kim jesteście- wykrzyknąłem, gdy w końcu zebrałem odwagę
by zadać im pytanie.
- Jesteśmy twoimi przewodnikami, którzy zbuntowali się
"Jemu"- mówiły dalej niesamowicie mistycznym głosem istoty.
- Zbuntowaliście się? Komu? Jaki "On"- zacząłem
pytać zdziwiony i zdezorientowany.
- "On" odebrał nam naszą moc- mówiły dalej
niewzruszone postacie.
- Jak się tu znaleźliście tak szybko? Przecież...
- Jesteśmy wygnańcami, którzy przemierzają zaświaty w
postaci kruków- przerwały mi postacie dalej mówiąc monotonnym wolnym głosem-
Przylecieliśmy tutaj, by Cię ostrzec, Strażniku!
- Ostrzec? Przed czym?
- Jesteś w niebezpieczeństwie, Lethalu- ciągnęły istoty.
- Skąd znacie moje nowe imię? Przecież dopiero co wpisałem
je do Kronik...
- Grozi Ci niebezpieczeństwo! "On" po Ciebie
przyjdzie- głosy powoli zaczęły cichnąć, a postacie znikać.
- Jakie niebezpieczeństwo? Jaki "On"- zacząłem
krzyczeć z zaniepokojeniem w głosie.
- Bądź ostrożny! On będzie chciał Tobą zawładnąć. Uniknij
naszego losu. Unikaj losu, Lethalu, unikaj losu- mówiły nadal spokojnym głosem
postacie, cały czas ignorując mnie.
- Kim jest ten "On"? O kim mówicie?!
- Tylko Ty możesz na nowo przywrócić stary porządek. On się
Ciebie boi. W Tobie nasza jedyna nadzieja, Lethalu- głosy mówiły już bardzo
cicho, aż w końcu ucichły, a wraz z nimi zniknęły postacie.
Skąd znali
moje imię? Przed jakim niebezpieczeństwem mnie ostrzegali? Kim jest ten wielki
"On" i czemu akurat mnie pragnie? Czemu akurat ja mam przywrócić ten
"nowy porządek"? Czym on właściwie jest? Na czym polega? Tak wiele
pytań, na które nie znałem odpowiedzi nasunęło wtedy mi się na myśl. W tak
krótkim czasie zbyt wiele się działo. Ale to nie był koniec... Świeca zapaliła
się na nowo, a przy niej stały ogromny kruk z blizną wzdłuż krwiście czerwonego
oka. Chwilę popatrzył na mnie swymi ogromnymi ślepiami, po czym wzbił się w
powietrze, tak głośno kraknął jakby chciał powiedzieć "Chodź" i...
wleciał prosto w lustro... Zniknął...
Rozdział V
"Śladem czarnego towarzysza"
Lustro
teraz stanowiło jakby rolę portalu, lecz dalej było widać w nim obraz, ale
miejsca, w które Cię przeniesie. Kruk już czekał na mnie po drugiej stronie.
Latał w miejscu, czekając aż przejdę przez lustro. On jest krukiem, więc
potrafi latać, ale ja jestem tylko pozostałością człowieka... Pomyślałem, że
nic nie może mi się stać, bo w końcu jestem martwy, więc wbiegłem w lustro... i
stałem się krukiem! Krukiem na Ziemii! Wyszedłem z tego dziwnego pomieszczenia,
innego wymiaru i znów jestem u siebie! Szczęście wręcz ze mnie wylatywało!
Jasnoniebieskie niebo, białe jak śnieg i puszyste jak owca chmury. Znów
oddychałem tym samym powietrzem co inni. Na nowo podziwiałem krajobrazy w
najbliższym otoczeniu. Rozległe leśne polany pokryte różnorakimi i
różnokolorowymi kwiatami i rozłożystymi krzewami, pod którymi odpoczywały
sarny, zające i lisy. Zaraz obok szły polne dróżki prowadzące do pól uprawnych
pełnych złocistej pszenicy bądź do wiejskich drewnianych, rzadziej ceglanych
domków ze stodołami pełnymi bydła i koni. Dalej biegły już drogi gminne i
powiatowe, które prowadziły do głównych autostrad kraju. Szumiące drzewa i ten
przepiękny dźwięk spadających kropel deszczu na ziemię. Wcześniej nienawidziłem
deszczu, ale teraz cieszyłem się z niego jak malutkie dziecko.
Leciałem
dalej za swym towarzyszem, który doprowadził mnie do małej starej, rozwalonej
drewnianej chatki porośniętej lekko mchem z każdej strony. Z domku tego biło
lekkie światło jakby ogniska. Kruk usiadł na ściętym drewnianym pieńku
niedaleko pękniętego okna domu i czekał aż usiądę koło niego. Gdy już to
zrobiłem, spojrzał w głąb chatki, jakby czemuś się przypatrywał i przemówił
ludzkim głosem nie otwierając dzioba:
- Widzisz tą starszą kobietę przy ledwie palącym się
kominku? To Sara Lauren. Osiemdziesięciosześcioletnia wdowa, o której
zapomnieli wszyscy, nawet jedyny syn Tuomas. Jej imię zapisane jest na liście
od Losu. Wiesz chyba co masz zrobić- dokończył, po czym wleciał do domku przez
lekko uchylone drzwi z zepsutym zamknięciem. Chciałem polecieć za nim, ale...
znów byłem "tym czymś", kościaną kreaturą w czarnym płaszczu.
"Staruszka tak się mnie przestraszy, że umrze na zawał"- pomyślałem,
więc wszedłem po cichu do chatki. Tak jak widać było z zewnątrz, domek był
ubogi i posiadał tylko jeden pokoik, w którym mieściło się wszystko, począwszy
od sypialni skończywszy na kuchni, lecz niestety nie było widać jakiejkolwiek,
choćby polowej łazienki. Po prawej stronie znajdowały się drewniane szafki
kuchennne z pourywanymi drzwiczkami, zardzewiała kuchenka gazowa, która
wyglądała na nieużywaną od lat i zepsuta szafa, z której wylatywało parę ubrań
i porwany futrzany płaszczyk. Po lewej stronie stało niepościelone łóżko
jednoosobowe, które tak naprawdę było stertą dębowych desek przykrytych
poduszką i porwaną kołdrą. Obok niego stał niewielki stolik wykonany z drewna
sosnowego, na którym stała niewielka miseczka z zimną już zupą. No środku
leżała niedźwiedzia skóra, na której stał zniszczony fotel, w którym siedziała
w tej chwili staruszka. Naprzeciw niej znajdował się ceglany kominek, w którym
ledwie paliła się sterta gałęzi z pobliskiego lasu. Na tym kominku usiadł
właśnie kruk. W całym domku wisiały liczne obrazy Maryi i Jezusa, a nad łóżkiem
ledwo trzymał się bukowy krzyż.
Przez
chwilę obserwowałem staruszkę w ciszy. Była do mnie odwrócona plecami, lecz
widać było skrawek porwanego koca, którym była przykryta, a z prawej ręki
wisiał jej fragment drewnianego różańca. Co jakiś czas, oprócz dźwięku spalania
gałęzi w kominku, słychać było ciche lecz wyraźne słowa modlitwy z
charakterystyczną przerwą na głęboki, ciężki oddech.
- Skoro już wszedłeś i nie zabrałeś mnie od razu ze sobą to
rozgość się- powiedziała drgającym słabym babcinym głosikiem- Czuj się jak u
siebie w domu... Myślałam że już nawet Ty o mnie zapomniałeś... Dawno nikt mnie
nie odwiedzał- staruszka zrobiła lekką przerwę, aby wytrzeć w koc łzawiące
oczy, po czym po chwili wstała ze swojego fotela i spytała- Może napijesz się
czegoś?
Chciałem
odpowiedzieć, ale nie mogłem. coś mi nie pozwalało. Jakby jakaś wewnętrzna
bariera. Jedyne, co mogłem zrobić, to przejść bliżej w stronę łóżka, żeby
lepiej widzieć starowinkę.
- Wybacz- powiedziała z lekkim uśmiechem podchodząc do
jednej z szafek kuchennych wyraźnie szukając czegoś wzrokiem- Zapomniałam, że
skończyła mi się herbata- rzekła i znów przykrywając się kocem, rozsiadła się
wygodnie w fotelu.
- Powiedz mi coś jeszcze przed śmiercią... Jak tam jest?
Ciepło? Miło? Przytulnie? Jest z kim porozmawiać- kobiecie brakowało
kogokolwiek do towarzystwa, co było widać od pierwszego spojrzenia na nią i jej
zagubienie. Chciałem uspokoić staruszkę, lecz nie mogłem wykrztusić ani słowa.
Wpatrywałem się w jej starcze zmartwione brązowe oczy i zmarszczoną bladą twarz
pokrytą licznymi i różnorakimi bliznami. Staruszka ta na pewno przeżyła wiele,
a mimo to w obliczu śmierci nadal pozostaje sobą i... uśmiecha się.
Wtem kruk
odezwał się jakby chciał mnie pospieszyć.
- To twój przyjaciel? Milutki ptaszek- powiedziała z jeszcze
większym szczęściem patrząc na kruka. Cieszyła się niezmiernie, że w końcu ma
gości. Kruk odezwał się po raz drugi, a ja nadal tkwiłem w bezruchu
przyglądając się kobiecie.
- Rozumiem- wyszeptała wręcz smutnym głosem starowinka, po
czym wstała i chwiejnym, babcinym krokiem podeszła do łóżka i położyła się w
nim.
- Mogę mieć ostatnią prośbę- wyszeptała z lekką nadzieją,
lecz zarazem melancholią w głosie- Gdybyś spotkał mojego ukochanego synusia,
Tuomasa... Daj mu to i powiedz, że go kocham- powiedziała resztkami sił starsza
kobieta i wyciągnęła w moją stronę rękę z różańcem. Chwyciłem go mocno i
schowałem w jedyną kieszeń mego
ogromnego płaszcza. Staruszka momentalnie mocno się uśmiechnęła i zamknęła
oczy. Mimo, iż tyle lat była sama i nikt jej odwiedzał ani nie pomagał dalej
niezmiernie kocha swojego jedynego syna, który o niej nie pamięta, a Ona nadal
jest gotowa oddać za niego swoje życie. Kruk nagle znowu zaczął krakać
przerywając ciszę. Usłyszałem w swojej głowie jakby głos:
- Dotknij jej serca...
Dotknąłem
więc swoją kościstą dłonią miejsca, nad którym znajdowało się serce.
Momentalnie klatka piersiowa starowinki zatrzymała się, a chwilę potem jej usta
same się otworzyły, a nad nimi pojawił się jasnoniebieski płomień.
- Weź go w dłoń- usłyszałem znów głos w swojej głowie, więc
szybkim ruchem chwyciłem ognik w rękę, który momentalnie zamienił się w mała
szklaną kulkę. W tym samym momencie zawiał zimny mocny wiatr, który zwiał i
zgasił ledwo palące się gałęzie w kominku. Włożyłem kulkę wraz z różańcem do
tej samej kieszonki.
Po chwili
kruk wyleciał z chatki i usiadł na pieńku za oknem. Przez parę minut patrzyłem
na martwą kobietę z niedowierzaniem. Czy naprawdę ja ją zabiłem? Patrzyłem na
swoje roztrzęsione ręce i wsłuchiwałęm się w swój niespokojny oddech. Nie
mogłem uwierz w to, co się stało.
Chciałem
przestać o tym myśleć, więc wyszedłem z chatki. Szedłem przed siebie i czułem
jak staje się coraz mniejszy, aż w końcu znów byłem krukiem. Mój "przyjaciel"
odleciał, a ja za nim, lecz cały czas spoglądałem w stronę ubogiego domku.
Przecież ta kobieta nie zasłużyła sobie na śmierć. Wydawał się tak miła,
kochająca, czuła i gościnna...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz