środa, 24 czerwca 2015

Kroniki Śmierci: Pamiętnik Smętnego Kosiarza cz. 5

Bezdusznie witam! Jakże dawno nie było Kronik Śmierci, więc dzisiaj trochę dłuższa i mam nadzieje ciekawa część opowiadań ;)

Dziękuję Wam za te ponad 1000 wyświetleń!

Miłego czytania! ;)


***

Rozdział IV
"Starość czernią kruków"
           
            Nie zdążyłem odsunąć się od Kronik, a usłyszałem trzepot skrzydeł tuż za swoimi plecami. Nagłym ruchem obróciłem się w stronę dobiegających dźwięków. Wstałem i zacząłem się rozglądać w każdym kierunku. Uniosłem swoją głowę do góry i ujrzałem stado kruków krążących nade mną tworzących "Wir Śmierci". Śmierci już się nie bałem, więc czekałem ze spokojem w duszy na kolejny ruch ptaków. Zaczęły one krążyć coraz to szybciej, aż w końcu... zapadły egipskie ciemności... Świeca zgasła od podmuchu wiatru wytworzonego przez kruki. Nie widziałem nawet konturów żadnego przedmiotu. Co ciekawsze- trzepot skrzydeł ucichł. Stałem w niepewności w bezruchu, czekając na to, co się wydarzy. Nie bałem się, bo w końcu byłem żywym trupem- nic nie może mi się stać, lecz czułem jakby czyjąś obecność. Wtem wąski strumień światła z niewiadomego źródła zaczął oświetlać moją osobę.
- Lethalu- zwołało jakby chórem kilka głosów dobiegających z każdej strony. Zdębiałem. Nie wiedziałem co robić. Zastanawiałem się, kto to mówi. Poza mną i kruków nie było tutaj nikogo, żadnej żywej istoty.
- Lethalu! Następco Strażników Śmierci- kolejny raz zawołały głosy. W tym momencie strumień światła zaczął rozszerzać się i oświetlał już całą moją postać oraz niedaleki obszar wokół mnie. Dostrzegłem kilka konturów postaci tworzących krąg wokół mnie. Istoty te były zakapturzone, nosiły szary długi i poszarpany płaszcz, który zakrywał każdą część ciała. Cień kaptura zasłaniał twarz, przez co nie można było ich rozpoznać. Postacie te miały pochylone głowy oraz ręce złożone w charakterystyczny dla mnichów sposób.
- Kim jesteście- wykrzyknąłem, gdy w końcu zebrałem odwagę by zadać im pytanie.
- Jesteśmy twoimi przewodnikami, którzy zbuntowali się "Jemu"- mówiły dalej niesamowicie mistycznym głosem istoty.
- Zbuntowaliście się? Komu? Jaki "On"- zacząłem pytać zdziwiony i zdezorientowany.
- "On" odebrał nam naszą moc- mówiły dalej niewzruszone postacie.
- Jak się tu znaleźliście tak szybko? Przecież...
- Jesteśmy wygnańcami, którzy przemierzają zaświaty w postaci kruków- przerwały mi postacie dalej mówiąc monotonnym wolnym głosem- Przylecieliśmy tutaj, by Cię ostrzec, Strażniku!
- Ostrzec? Przed czym?
- Jesteś w niebezpieczeństwie, Lethalu- ciągnęły istoty.
- Skąd znacie moje nowe imię? Przecież dopiero co wpisałem je do Kronik...
- Grozi Ci niebezpieczeństwo! "On" po Ciebie przyjdzie- głosy powoli zaczęły cichnąć, a postacie znikać.
- Jakie niebezpieczeństwo? Jaki "On"- zacząłem krzyczeć z zaniepokojeniem w głosie.
- Bądź ostrożny! On będzie chciał Tobą zawładnąć. Uniknij naszego losu. Unikaj losu, Lethalu, unikaj losu- mówiły nadal spokojnym głosem postacie, cały czas ignorując mnie.
- Kim jest ten "On"? O kim mówicie?!
- Tylko Ty możesz na nowo przywrócić stary porządek. On się Ciebie boi. W Tobie nasza jedyna nadzieja, Lethalu- głosy mówiły już bardzo cicho, aż w końcu ucichły, a wraz z nimi zniknęły postacie.
            Skąd znali moje imię? Przed jakim niebezpieczeństwem mnie ostrzegali? Kim jest ten wielki "On" i czemu akurat mnie pragnie? Czemu akurat ja mam przywrócić ten "nowy porządek"? Czym on właściwie jest? Na czym polega? Tak wiele pytań, na które nie znałem odpowiedzi nasunęło wtedy mi się na myśl. W tak krótkim czasie zbyt wiele się działo. Ale to nie był koniec... Świeca zapaliła się na nowo, a przy niej stały ogromny kruk z blizną wzdłuż krwiście czerwonego oka. Chwilę popatrzył na mnie swymi ogromnymi ślepiami, po czym wzbił się w powietrze, tak głośno kraknął jakby chciał powiedzieć "Chodź" i... wleciał prosto w lustro... Zniknął...

Rozdział V
"Śladem czarnego towarzysza"

            Lustro teraz stanowiło jakby rolę portalu, lecz dalej było widać w nim obraz, ale miejsca, w które Cię przeniesie. Kruk już czekał na mnie po drugiej stronie. Latał w miejscu, czekając aż przejdę przez lustro. On jest krukiem, więc potrafi latać, ale ja jestem tylko pozostałością człowieka... Pomyślałem, że nic nie może mi się stać, bo w końcu jestem martwy, więc wbiegłem w lustro... i stałem się krukiem! Krukiem na Ziemii! Wyszedłem z tego dziwnego pomieszczenia, innego wymiaru i znów jestem u siebie! Szczęście wręcz ze mnie wylatywało! Jasnoniebieskie niebo, białe jak śnieg i puszyste jak owca chmury. Znów oddychałem tym samym powietrzem co inni. Na nowo podziwiałem krajobrazy w najbliższym otoczeniu. Rozległe leśne polany pokryte różnorakimi i różnokolorowymi kwiatami i rozłożystymi krzewami, pod którymi odpoczywały sarny, zające i lisy. Zaraz obok szły polne dróżki prowadzące do pól uprawnych pełnych złocistej pszenicy bądź do wiejskich drewnianych, rzadziej ceglanych domków ze stodołami pełnymi bydła i koni. Dalej biegły już drogi gminne i powiatowe, które prowadziły do głównych autostrad kraju. Szumiące drzewa i ten przepiękny dźwięk spadających kropel deszczu na ziemię. Wcześniej nienawidziłem deszczu, ale teraz cieszyłem się z niego jak malutkie dziecko.
            Leciałem dalej za swym towarzyszem, który doprowadził mnie do małej starej, rozwalonej drewnianej chatki porośniętej lekko mchem z każdej strony. Z domku tego biło lekkie światło jakby ogniska. Kruk usiadł na ściętym drewnianym pieńku niedaleko pękniętego okna domu i czekał aż usiądę koło niego. Gdy już to zrobiłem, spojrzał w głąb chatki, jakby czemuś się przypatrywał i przemówił ludzkim głosem nie otwierając dzioba:
- Widzisz tą starszą kobietę przy ledwie palącym się kominku? To Sara Lauren. Osiemdziesięciosześcioletnia wdowa, o której zapomnieli wszyscy, nawet jedyny syn Tuomas. Jej imię zapisane jest na liście od Losu. Wiesz chyba co masz zrobić- dokończył, po czym wleciał do domku przez lekko uchylone drzwi z zepsutym zamknięciem. Chciałem polecieć za nim, ale... znów byłem "tym czymś", kościaną kreaturą w czarnym płaszczu. "Staruszka tak się mnie przestraszy, że umrze na zawał"- pomyślałem, więc wszedłem po cichu do chatki. Tak jak widać było z zewnątrz, domek był ubogi i posiadał tylko jeden pokoik, w którym mieściło się wszystko, począwszy od sypialni skończywszy na kuchni, lecz niestety nie było widać jakiejkolwiek, choćby polowej łazienki. Po prawej stronie znajdowały się drewniane szafki kuchennne z pourywanymi drzwiczkami, zardzewiała kuchenka gazowa, która wyglądała na nieużywaną od lat i zepsuta szafa, z której wylatywało parę ubrań i porwany futrzany płaszczyk. Po lewej stronie stało niepościelone łóżko jednoosobowe, które tak naprawdę było stertą dębowych desek przykrytych poduszką i porwaną kołdrą. Obok niego stał niewielki stolik wykonany z drewna sosnowego, na którym stała niewielka miseczka z zimną już zupą. No środku leżała niedźwiedzia skóra, na której stał zniszczony fotel, w którym siedziała w tej chwili staruszka. Naprzeciw niej znajdował się ceglany kominek, w którym ledwie paliła się sterta gałęzi z pobliskiego lasu. Na tym kominku usiadł właśnie kruk. W całym domku wisiały liczne obrazy Maryi i Jezusa, a nad łóżkiem ledwo trzymał się bukowy krzyż.
            Przez chwilę obserwowałem staruszkę w ciszy. Była do mnie odwrócona plecami, lecz widać było skrawek porwanego koca, którym była przykryta, a z prawej ręki wisiał jej fragment drewnianego różańca. Co jakiś czas, oprócz dźwięku spalania gałęzi w kominku, słychać było ciche lecz wyraźne słowa modlitwy z charakterystyczną przerwą na głęboki, ciężki oddech.
- Skoro już wszedłeś i nie zabrałeś mnie od razu ze sobą to rozgość się- powiedziała drgającym słabym babcinym głosikiem- Czuj się jak u siebie w domu... Myślałam że już nawet Ty o mnie zapomniałeś... Dawno nikt mnie nie odwiedzał- staruszka zrobiła lekką przerwę, aby wytrzeć w koc łzawiące oczy, po czym po chwili wstała ze swojego fotela i spytała- Może napijesz się czegoś?
            Chciałem odpowiedzieć, ale nie mogłem. coś mi nie pozwalało. Jakby jakaś wewnętrzna bariera. Jedyne, co mogłem zrobić, to przejść bliżej w stronę łóżka, żeby lepiej widzieć starowinkę.
- Wybacz- powiedziała z lekkim uśmiechem podchodząc do jednej z szafek kuchennych wyraźnie szukając czegoś wzrokiem- Zapomniałam, że skończyła mi się herbata- rzekła i znów przykrywając się kocem, rozsiadła się wygodnie w fotelu.
- Powiedz mi coś jeszcze przed śmiercią... Jak tam jest? Ciepło? Miło? Przytulnie? Jest z kim porozmawiać- kobiecie brakowało kogokolwiek do towarzystwa, co było widać od pierwszego spojrzenia na nią i jej zagubienie. Chciałem uspokoić staruszkę, lecz nie mogłem wykrztusić ani słowa. Wpatrywałem się w jej starcze zmartwione brązowe oczy i zmarszczoną bladą twarz pokrytą licznymi i różnorakimi bliznami. Staruszka ta na pewno przeżyła wiele, a mimo to w obliczu śmierci nadal pozostaje sobą i... uśmiecha się.
            Wtem kruk odezwał się jakby chciał mnie pospieszyć.
- To twój przyjaciel? Milutki ptaszek- powiedziała z jeszcze większym szczęściem patrząc na kruka. Cieszyła się niezmiernie, że w końcu ma gości. Kruk odezwał się po raz drugi, a ja nadal tkwiłem w bezruchu przyglądając się kobiecie.
- Rozumiem- wyszeptała wręcz smutnym głosem starowinka, po czym wstała i chwiejnym, babcinym krokiem podeszła do łóżka i położyła się w nim.
- Mogę mieć ostatnią prośbę- wyszeptała z lekką nadzieją, lecz zarazem melancholią w głosie- Gdybyś spotkał mojego ukochanego synusia, Tuomasa... Daj mu to i powiedz, że go kocham- powiedziała resztkami sił starsza kobieta i wyciągnęła w moją stronę rękę z różańcem. Chwyciłem go mocno i schowałem w jedyną  kieszeń mego ogromnego płaszcza. Staruszka momentalnie mocno się uśmiechnęła i zamknęła oczy. Mimo, iż tyle lat była sama i nikt jej odwiedzał ani nie pomagał dalej niezmiernie kocha swojego jedynego syna, który o niej nie pamięta, a Ona nadal jest gotowa oddać za niego swoje życie. Kruk nagle znowu zaczął krakać przerywając ciszę. Usłyszałem w swojej głowie jakby głos:
- Dotknij jej serca...
            Dotknąłem więc swoją kościstą dłonią miejsca, nad którym znajdowało się serce. Momentalnie klatka piersiowa starowinki zatrzymała się, a chwilę potem jej usta same się otworzyły, a nad nimi pojawił się jasnoniebieski płomień.
- Weź go w dłoń- usłyszałem znów głos w swojej głowie, więc szybkim ruchem chwyciłem ognik w rękę, który momentalnie zamienił się w mała szklaną kulkę. W tym samym momencie zawiał zimny mocny wiatr, który zwiał i zgasił ledwo palące się gałęzie w kominku. Włożyłem kulkę wraz z różańcem do tej samej kieszonki.
            Po chwili kruk wyleciał z chatki i usiadł na pieńku za oknem. Przez parę minut patrzyłem na martwą kobietę z niedowierzaniem. Czy naprawdę ja ją zabiłem? Patrzyłem na swoje roztrzęsione ręce i wsłuchiwałęm się w swój niespokojny oddech. Nie mogłem uwierz w to, co się stało.
            Chciałem przestać o tym myśleć, więc wyszedłem z chatki. Szedłem przed siebie i czułem jak staje się coraz mniejszy, aż w końcu znów byłem krukiem. Mój "przyjaciel" odleciał, a ja za nim, lecz cały czas spoglądałem w stronę ubogiego domku. Przecież ta kobieta nie zasłużyła sobie na śmierć. Wydawał się tak miła, kochająca, czuła i gościnna...

 C.D.N....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz