~A więc pierwsza część dość długiego opowiadania pod tytułem: "Kroniki Śmierci: Pamiętnik Smętnego Kosiarza". Jest tak długie, że można by napisać książkę tylko tym opowiadaniem, dlatego dziele na rozdziały ;)
~Życzę miłego czytania!
***
***
Wstęp
Każdego
roku rodzą się i giną tysiące osób. Z punktu widzenia natury jest to rzecz
normalna. Są miliony rodzaji śmierci i równie dużo jej podgatunków. Ludzie giną
w wypadkach samochodowych, umierają na skutek zawału serca bądź zostają
najzwyklej w świecie zamordowani. Ile razy słyszy się w telewizji, bądź w
gazecie o atakach terrorystycznych, o wojnach domowych lub też o starciach
zbrojnych o swoje chore racje i surowce naturalne. Traktujemy nasze życie jak
rzecz, którą można naprawić lub zbudować na nowo. Człowiek nie dostrzega jak
wielką wartością jest życie. Życie jest jedno i nie da się go naprawić czy
zacząć od nowa. To nie gra komputerowa, w której gdy coś nam nie wyjdzie,
próbujemy raz jeszcze. Ludzie mordują się bezlitośnie z zimną krwią i sercem z
kamienia nawet nie zastanawiając się czemu to ma służyć... Czy jest jakikolwiek
sens tego bratobójstwa... Człowiek patrzy na śmierć, jak na codzienną czynność,
niszcząc tym samym w sobie uczucia... Lecz nie zmienia to faktu, iż tak, czy
siak patrzymy na śmierć z ziemskiego punktu widzenia. Czy śmierć jest końcem
wszystkiego? Co znajduje się po śmierci? Co na Nas czyha? Nic? Pustka?
Możliwe... Nikt w ludzkim świecie tego nie wie... Lecz poza tym smutnym, pełnym
nienawiści i chciwości świecie... Ktoś
musi znać listę, w której zapisana jest data i rodzaj zgonu każdego człowieka,
zwierzęcia, a nawet rośliny... Ktoś, a może coś... Tak często używamy słowa
"śmierć", że została ona uosobiona w postaci żyjącego szkieletu w
czarnym płaszczu i z kosą w prawej dłoni... Zaczęto na nią nią mówić Smętny
Kosiarz... Zaczęto mówić tak na mnie...
Rozdział I
"Wspomnienia"
Pamiętam
czasy, kiedy byłem normalny. W pamięci wciąż krążą wspomnienia dni, w których
chodziłem po ziemii wolny ciesząc się życiem. Niestety teraz to tylko marzenia.
Mogę spoglądać na ziemię tylko w postaci kruka siejąc smutek i cień śmierci... Lecz
kiedyś było inaczej... Kiedyś byłem normalnym człowiekiem.
Urywki
wspomnień tamtego dnia latają wciąż wokół mnie, jak liście drzew porwane przez
wiatr późną jesienią... Wszystko zaczęło się 29 października 2010 roku.
Kończyłem wtedy równe 18 lat... Dzień zaczął się normalnie, tak jak każdy
pospolity dzionek, lecz wydarzenie, które później nastąpiło zmieniło moje życie
na zawsze...
Jak
co dzień z niewielką chęcią do życia wstałem późnym rankiem do szkoły. Zanim
zwlekłem się z łóżka minęło już dobre pół godziny. Jak dobrze, że zaczynałem
wtedy szkoły wczesnym popołudniem. Tradycyjnie po wstaniu z łóżka włączyłem
głośniki i odpaliłem swoją ulubioną muzykę. Niektórzy ten typ muzyki nazywają
"darciem ryja", lecz dla mnie to istny raj na ziemii. Ta muzyka to
całe moje życie... Niestety bardzo krótkie... Zazwyczaj po chwili słuchania
muzyki w pełni wypoczęty idę zjeść śniadanie, zaczesać długie włosy i
wyprasować ciuchy do szkoły. Same znalezienie odpowiednich ubrań zajmuje trochę
czasu. Trudno znaleźć pośród milionów czarnych bluzek tą jedyną. Tak, jak
pewnie zdążyliście zauważyć byłem Metalem. Miałem z natury czarne włosy i
ciemnobrązowe, wyglądające wręcz jak czarne, oczy. Nosiłem same czarne bluzki z
nazwami przeróżnych metalowych zespołów. Miałem ich setki. Skoro czarne bluzki,
to również i bluzy oraz spodnie tego samego koloru. Oczywiście moimi ulubionymi
butami były glany. Po ubraniu się w końcu mogłem wyjść do tego znienawidzonego
świata. Najchętniej siedziałbym w domu zasłuchany w fińskie rytmy metalicznych
melodii... No ale życie to nie koncert życzeń... Trzeba było raz kiedyś wyjść
na świeże powietrze po czym zaraz schować się w swoim mieszkaniu. Jakoś
przeżyłem samo dojście do szkoły, jakoż że nie mam do niej daleko, lecz sama
szkoła i lekcje nie przeszły już tak łatwo. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda... W
ten dzień miałem same przedmioty ścisłe: dwie godziny fizyki, trzy matematyki i
dwie chemii. Jednie lekcja języka polskiego dała trochę odpocząć mojemu
umysłowi. To mój ulubiony przedmiot. Uwielbiam pisać wypracowania, opowiadania,
wiersze, recenzje i opisy. To chyba jedyne co naprawdę potrafię. Dlatego piszę
ten pamiętnik... Lekcje dłużyły się niemiłosiernie, ale za to gdy w końcu
dobiegły końca cieszyłem się tak strasznie, że chyba nic nie mogło zepsuć mi
tego humoru... Jednak przeliczyłem się... Ledwie wyszedłem ze szkoły, a już
zauważyłem stado kruków dokładnie nade mną. Lecz te kruki nie latały od tak
sobie w każdym kierunku, lecz krążyły tworząc czarny wir, który według
przesądów śmierć człowieka, nad którym owe ptaki krążyły. "Byłby to świetny
prezent na urodziny..."- pomyślałem... I najwidoczniej wykrakałem... Kruki
te leciały w tej formacji za mną krok w krok... Jak na złość droga, którą
przeważnie wracałem do domu była w remoncie. Na dodatek pogoda też nie
dopisywała. Gęsta mgła utrzymywała się od rana. W normalnej sytuacji cieszyłby
się z tej pogody, lecz ten "wir śmierci" zmieniał postać rzeczy. Lecz
to nie był koniec złych wiadomości. Jedyna drogą, którą mogłem dostać się do
domu był ciemny i gęsty las, który nosił nazwę "Trupi Gaj". Nie bez
powodu tak go nazwano. Podczas drugiej wojny światowej niemieckie oddziały
pogrzebały tam miliony Żydów tragicznie zamordowanych w komorach gazowych.
Podobno nie raz widziano jak grupa satanistów wchodzi do niego. Chwile potem
słychać było krzyki, a potem zapadała grobowa cisza. Kiedy już wychodzili w tle
było słychać jakby szepty zmarłych, a nie raz ukazywały się czerwone oczy.
Najstraszniejsze w tym było to, że wracało ich o jednego mniej... Ustałem przed
lasem, a ciarki przebiegły mi po plecach. Pierwszy raz tak mocno się bałem. Nie
wiedziałem, czy te plotki o tym miejscu były prawdziwe, ale byłem i jestem do
teraz przesądnym człowiekiem. Ale cóż poradzić? Jeszcze tego samego dnia musiałem
dotrzeć do domu. Chociaż już od dziś byłem pełnoletni i mogłem robić co mi się
żywnie podoba. Lecz jakaś dziwna siła namawiała mnie, żebym wszedł do tego
lasu... Ta decyzja odmieniła moje życie na zawsze...
Każdego
roku rodzą się i giną tysiące osób. Z punktu widzenia natury jest to rzecz
normalna. Są miliony rodzaji śmierci i równie dużo jej podgatunków. Ludzie giną
w wypadkach samochodowych, umierają na skutek zawału serca bądź zostają
najzwyklej w świecie zamordowani. Ile razy słyszy się w telewizji, bądź w
gazecie o atakach terrorystycznych, o wojnach domowych lub też o starciach
zbrojnych o swoje chore racje i surowce naturalne. Traktujemy nasze życie jak
rzecz, którą można naprawić lub zbudować na nowo. Człowiek nie dostrzega jak
wielką wartością jest życie. Życie jest jedno i nie da się go naprawić czy
zacząć od nowa. To nie gra komputerowa, w której gdy coś nam nie wyjdzie,
próbujemy raz jeszcze. Ludzie mordują się bezlitośnie z zimną krwią i sercem z
kamienia nawet nie zastanawiając się czemu to ma służyć... Czy jest jakikolwiek
sens tego bratobójstwa... Człowiek patrzy na śmierć, jak na codzienną czynność,
niszcząc tym samym w sobie uczucia... Lecz nie zmienia to faktu, iż tak, czy
siak patrzymy na śmierć z ziemskiego punktu widzenia. Czy śmierć jest końcem
wszystkiego? Co znajduje się po śmierci? Co na Nas czyha? Nic? Pustka?
Możliwe... Nikt w ludzkim świecie tego nie wie... Lecz poza tym smutnym, pełnym
nienawiści i chciwości świecie... Ktoś
musi znać listę, w której zapisana jest data i rodzaj zgonu każdego człowieka,
zwierzęcia, a nawet rośliny... Ktoś, a może coś... Tak często używamy słowa
"śmierć", że została ona uosobiona w postaci żyjącego szkieletu w
czarnym płaszczu i z kosą w prawej dłoni... Zaczęto na nią nią mówić Smętny
Kosiarz... Zaczęto mówić tak na mnie...
Pamiętam
czasy, kiedy byłem normalny. W pamięci wciąż krążą wspomnienia dni, w których
chodziłem po ziemii wolny ciesząc się życiem. Niestety teraz to tylko marzenia.
Mogę spoglądać na ziemię tylko w postaci kruka siejąc smutek i cień śmierci... Lecz
kiedyś było inaczej... Kiedyś byłem normalnym człowiekiem.
Urywki
wspomnień tamtego dnia latają wciąż wokół mnie, jak liście drzew porwane przez
wiatr późną jesienią... Wszystko zaczęło się 29 października 2010 roku.
Kończyłem wtedy równe 18 lat... Dzień zaczął się normalnie, tak jak każdy
pospolity dzionek, lecz wydarzenie, które później nastąpiło zmieniło moje życie
na zawsze...
Jak
co dzień z niewielką chęcią do życia wstałem późnym rankiem do szkoły. Zanim
zwlekłem się z łóżka minęło już dobre pół godziny. Jak dobrze, że zaczynałem
wtedy szkoły wczesnym popołudniem. Tradycyjnie po wstaniu z łóżka włączyłem
głośniki i odpaliłem swoją ulubioną muzykę. Niektórzy ten typ muzyki nazywają
"darciem ryja", lecz dla mnie to istny raj na ziemii. Ta muzyka to
całe moje życie... Niestety bardzo krótkie... Zazwyczaj po chwili słuchania
muzyki w pełni wypoczęty idę zjeść śniadanie, zaczesać długie włosy i
wyprasować ciuchy do szkoły. Same znalezienie odpowiednich ubrań zajmuje trochę
czasu. Trudno znaleźć pośród milionów czarnych bluzek tą jedyną. Tak, jak
pewnie zdążyliście zauważyć byłem Metalem. Miałem z natury czarne włosy i
ciemnobrązowe, wyglądające wręcz jak czarne, oczy. Nosiłem same czarne bluzki z
nazwami przeróżnych metalowych zespołów. Miałem ich setki. Skoro czarne bluzki,
to również i bluzy oraz spodnie tego samego koloru. Oczywiście moimi ulubionymi
butami były glany. Po ubraniu się w końcu mogłem wyjść do tego znienawidzonego
świata. Najchętniej siedziałbym w domu zasłuchany w fińskie rytmy metalicznych
melodii... No ale życie to nie koncert życzeń... Trzeba było raz kiedyś wyjść
na świeże powietrze po czym zaraz schować się w swoim mieszkaniu. Jakoś
przeżyłem samo dojście do szkoły, jakoż że nie mam do niej daleko, lecz sama
szkoła i lekcje nie przeszły już tak łatwo. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda... W
ten dzień miałem same przedmioty ścisłe: dwie godziny fizyki, trzy matematyki i
dwie chemii. Jednie lekcja języka polskiego dała trochę odpocząć mojemu
umysłowi. To mój ulubiony przedmiot. Uwielbiam pisać wypracowania, opowiadania,
wiersze, recenzje i opisy. To chyba jedyne co naprawdę potrafię. Dlatego piszę
ten pamiętnik... Lekcje dłużyły się niemiłosiernie, ale za to gdy w końcu
dobiegły końca cieszyłem się tak strasznie, że chyba nic nie mogło zepsuć mi
tego humoru... Jednak przeliczyłem się... Ledwie wyszedłem ze szkoły, a już
zauważyłem stado kruków dokładnie nade mną. Lecz te kruki nie latały od tak
sobie w każdym kierunku, lecz krążyły tworząc czarny wir, który według
przesądów śmierć człowieka, nad którym owe ptaki krążyły. "Byłby to świetny
prezent na urodziny..."- pomyślałem... I najwidoczniej wykrakałem... Kruki
te leciały w tej formacji za mną krok w krok... Jak na złość droga, którą
przeważnie wracałem do domu była w remoncie. Na dodatek pogoda też nie
dopisywała. Gęsta mgła utrzymywała się od rana. W normalnej sytuacji cieszyłby
się z tej pogody, lecz ten "wir śmierci" zmieniał postać rzeczy. Lecz
to nie był koniec złych wiadomości. Jedyna drogą, którą mogłem dostać się do
domu był ciemny i gęsty las, który nosił nazwę "Trupi Gaj". Nie bez
powodu tak go nazwano. Podczas drugiej wojny światowej niemieckie oddziały
pogrzebały tam miliony Żydów tragicznie zamordowanych w komorach gazowych.
Podobno nie raz widziano jak grupa satanistów wchodzi do niego. Chwile potem
słychać było krzyki, a potem zapadała grobowa cisza. Kiedy już wychodzili w tle
było słychać jakby szepty zmarłych, a nie raz ukazywały się czerwone oczy.
Najstraszniejsze w tym było to, że wracało ich o jednego mniej... Ustałem przed
lasem, a ciarki przebiegły mi po plecach. Pierwszy raz tak mocno się bałem. Nie
wiedziałem, czy te plotki o tym miejscu były prawdziwe, ale byłem i jestem do
teraz przesądnym człowiekiem. Ale cóż poradzić? Jeszcze tego samego dnia musiałem
dotrzeć do domu. Chociaż już od dziś byłem pełnoletni i mogłem robić co mi się
żywnie podoba. Lecz jakaś dziwna siła namawiała mnie, żebym wszedł do tego
lasu... Ta decyzja odmieniła moje życie na zawsze...
Ciekawie się zapowiada.
OdpowiedzUsuńNa pewno będę tu wpadać.
I już czekam na ciąg dalszy