czwartek, 14 września 2017

Rozkwit

Młoda, ledwo zazieleniona trawa
Swymi malusieńkimi ździebełkami,
Które wręcz rwą się do życia,
Tańczy na delikatnym,
Lecz nieco złośliwym wietrze
Powoli spychając na ziemię
Malutkie słoneczka mieszkające w kroplach rosy.
Wygodnie, przytulnie, nikomu nie wadząc.
Wiatr porywa je w nieboskie tango
Zawracając każdą z nich na kolejne liście
Niczego niespodziewających się roślin.
Co na to słońce?
Cóż, uśmiecha się szeroko,
Lecz łagodnie i z miłością
Czule gładząc swoimi ciepłymi, przyjemnymi promieniami
Każde swoje dziecię budząc je powoli do życia.
Dba o każdy ich nowy pączek,
Aby rozkwitł w milionach przecudownych kolorów
Zachwycając przy tym każde maciupinkie serduszko
Bijące gdzieś pomiędzy poszczególnymi zielonnikami.
Wtem taniec traw stał sie nieco bardziej energiczny
Przeradzając delikatność ich ruchów w lekki chaos.
Złośliwiec powoli przybierał na sile
Goniąc chmury, które z czasem zaczęły przysłaniać ich złotowłosą matkę.
Wiatr co chwila grał coraz to insze melodie
Nakłaniając tym chmury do zabawy
Całkowicie chowając jakiekolwiek światło.
Ciemność...
Łagodny śpiew wiatru, spośród którego można było usłyszeć
Ciche głosiki poszczególnych kropelek wody.
Jeden po drugim, mnożąc się z każdą sekundą
Rozpoczynając najpiękniejszą arię jaką widział świat,
Mimo iż bardziej przypominało to danse macabre...
Błysk...
Huk...
W jednej chwili białe światło rozświetliło niebo,
By chwile później na nowo pokryć je mrokiem...
Grzmot...
Blask...
Trzask...
Spróchniałe drzewo padło na ziemię bezsilnie...
Cisza...
Dwanaście stuknięć wybija godzinę zero...
Mrok...
Chłód...
Cisza...
Strach...
Samotność...
Światło zanika...
Zamyka się...
Tak, jak zamykają sie oczy...
Stuk, puk... Stuk, puk... Stuk...
Zegar zabił ostatni raz...