sobota, 24 maja 2014

Kroniki Śmierci: Pamiętnik Smętnego Kosiarza- cz. 2

~Tak jak zapowiadałem wstawiam II część "Kronik Śmierci: Pamiętnik Smętnego Kosiarza"... Mam nadzieję, że nie zrazi Was składnia i sam mój styl pisania ;)
~ Miłego czytania!

***

          Zebrałem w sobie odwagę i ruszyłem z lekką niepewnością drogą wiodącą przez Trupi Gaj. Nieznośna mgła ograniczała moje pole widzenia do minimum. Nie wiedziałem gdzie dokładnie jestem, ani czy daleko jeszcze zostało do końca. Każdy krok stawiałem powoli i z lekkim strachem. Za każdym razem, kiedy nastąpiłem na gałąź, która pod naporem mojej nogi łamała się, całkowicie dębiałem, a ciarki przelatywały mi od stóp do głowy. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że idę przez ten las już dobre dwie godziny.  Przecież ten zagajnik nie był aż taki duży. Coś tu było nie tak... Nie słyszałem nawet krakania ptaków, które wcześniej mnie śledziły. Było tak cicho, że słyszałem nawet bicie własnego serca. w tym samym momencie na chwilę ustałem i rozejrzałem się wokół. Niewiele mi to dało. Wtem usłyszałem jakieś szepty, lecz nic nie mogłem z nich zrozumieć. Jakby słowa te pochodziły z innego, obcego języka. Ale mowa ta nie przypominała żadnego ludzkiego sposobu porozumiewania się. Od razu przypomniała i się historia z satanistami. Czy to mogła być prawda? W pewnym sensie na pewno... Kompletnie zdrętwiałem, kiedy zobaczyłem przed sobą czerwone, świecące oczy zbliżające się z dużą prędkością. Pomyślałem, czy tak ma się zakończyć moje życie? Na moje marne szczęście nie... Chwile po zauważeniu dziwnych oczu zacząłem się im przyglądać.  Po chwili widziałem już do kogo należą, ponieważ mgła przy oczach jakby powoli znikała... A może raczej do czego należały... Ten kruk mnie naprawdę nastraszył... Przeleciał kilka centymetrów od mojej głowy... Ulżyło mi... Niestety nie na długo... Z chwili na chwilę owe szepty były coraz głośniejsze, lecz dalej nie potrafiłem zrozumieć o czym mówią te głosy. Razem z szeptami rosło też moje przerażenie... Z początku nie widziałem nic, lecz chwile potem zacząłem dostrzegać setki malutkich świecących na czerwono punktów, które zaczęły mnie otaczać.  Z sekundy na sekundę punkty się powiększały, a za razem poruszały się ruchem okrężnym wokół mnie. W pewnym momencie widziałem nawet kontury ciał tych istot. Były człekopodobne, lecz miały cechę, która wyróżniała je od ludzi- skrzydła. Coraz szybciej się zbliżały, lecz dalej krążąc. Kiedy były już wystarczająco blisko jeszcze coś... Stworzenia te były płci żeńskiej. Miały długie czarne włosy i mnóstwo tatuaży na twarzy, a w szczególności koło oczu, które były w pełni koloru białego. Nosiły białe, lecz porwane i brudne szaty, a ich skrzydła były koloru czarnego. Co ciekawe chodziły na boso.  W tym samym czasie nadleciały kruki, które wcześniej mnie śledziły i znów utworzyły wir. Nie miałem dobrych przeczuć, z resztą raczej nikt by się nie cieszył. Wtem kobiety wyciągnęły noże zakończone trupią czaszką i przyśpieszyły swój bieg wokół  mnie coraz to bardziej zbliżając się.  Ptaki tworzące wir widząc, że tajemnicze istoty chwyciły broń, rzuciły się do ataku... na mnie... Setki kruków zaczęły drapać i dziobać moją twarz, a w szczególności powieki i oczy. To był ostatni obraz, jaki zobaczyłem na tym świecie. Ptaki osiągnęły swoje- oślepłem. Mogłem zdawać się teraz tylko na słuch i instynkt. Chwile po tym nareszcie zrozumiałem co tajemnicze postacie mówiły: "Teraz kruki lecą niosąc czerń i na zawsze będą lecieć niosąc czerń". Powtarzały to ciągle, jakby wypowiadały jakieś zaklęcie, lecz za każdym razem z coraz to większym temperamentem. W końcu słyszałem je tak wyraźnie, że wydawało mi się jakby stały tuż obok mnie... Nie myliłem się... Na chwile zapadła cisza, po czym poczułem, tylko jedno, lecz bolesne dźgnięcie w serce... Jak można się domyślić jedna z tych istot użyła swojego noża... Usłyszałem przy tym dziwne słowo, które jakbym już kiedyś usłyszał... Brzmiało tak: "Hashangraniia". Owy stwór strasznie zaakcentował końcówkę i wysyczał przez długi czas literę "s" w tym słowie... Biorąc przykład z jednej istoty, najprawdopodobniej ich przywódcy, reszta wbiła swoje sztylety w moje serce z tym samym okrzykiem... Poczułem dziesiątki ostrzy w mym ciele, które jakby wstrzykiwały jad, który miał na celu nie jak najszybsze uśmiercenie, lecz jak najwolniejsze... CO ciekawe łagodził ból... Już chciałem odepchnąć którąś z tych istot, ale te same odskoczyły wyjmując swe bronie z mego ciała. W tym samym momencie poczułem jakby wraz ze sztyletami wyszła ze mnie dusza... Ból był okropny i nawet to jakby łagodząca trucizna nie pomagała. Czułem się jakby ktoś wyrwał serce i wlał w jego miejsce żrący kwas... Padłem na ziemie ledwo podtrzymując się rękoma... Wiedziałem, że umrę... To była tylko kwesta czasu... Czułem jakby te stwory wysysały ze mnie całą energię życiową... Skóra na całym ciele zaczęła mnie mocno piec, jakby coś ją wyżerało... Serce wbrew pozorom biło coraz szybciej, a oddech wręcz przeciwnie... Zacząłem się strasznie pocić, lecz wciąż czułem zimno... Po chwili moje ciało zaczęło drżeć, a krople mojego potu spadały na ziemie... Jedna z jego kropel spadła mi na język... Nigdy nie smakowałem potu, ale znam smak czego innego... Swojej krwi... Ta kropla smakowała identycznie jak moja krew... Czyżbym pocił się krwią? I owszem... Istoty widziały, że ich trucizna działa, więc zakrzyknęły znów tym dziwnym słowem... "Hashangraniia"... Co Ono mogło oznaczać? Nie mam pojęcia... Nie miałem nawet chęci dowiedzieć się tego w tym momencie... Nagle urwał mi się film... Umarłem... Bynajmniej tak na początku myślałem...


Rozdział II
"Początki"

                Nie była to do końca prawda. Rzeczywiście umarłem, ale dalej żyłem... Lecz już nie na tym świecie... Byłem w świecie zmarłych, w mitologicznym Hadesie... Z każdej strony otaczała mnie ciemność. Rozglądałem się w koło szukając jakiegoś malutkiego jasnego punktu. Zszokowany tym, że żyje zapomniałem o wydrapanych oczach. Kiedyś musiał nastąpić czas, w którym przypomnę sobie, że nie mam już oczu. I teraz nadszedł ten czas... Momentalnie przestałem szukać chociażby małego płomyczka. Niestety wraz z zapałem do szukania zniknęła i moja nadzieja. Jak ślepy może coś zobaczyć? A tym bardziej mały prawie niedostrzegalny... Płomyczek świecy... Moje zdziwienie było równie mocne jak przerażenie... "Ja widzę! Tylko jakim cudem? Może tylko mi się wydawało... Nie, to nie możliwe!" Ze szczęścia chciałem biec w kierunku światła, lecz coś mi nie pozwalało. Mogłem poruszać się tylko wolnym, spokojnym krokiem. W mojej sytuacji dobre było i to. Z każdą sekundą byłem coraz bliżej płomyka... Z każdą sekundą płomień ten coraz bardziej rozświetlał otoczenie. Dostrzegłem już biurko, na którym stała świeca. Na owym meblu leżała też pewna książka... Książka tak niezwykle zdobiona, że wydawała się być księgą niebiańską zrobioną przez Anioły... Jednak bił od niej chłód. Chłód śmierci, nienawiści i złości. Jakby całe zło naszego świata zostało zamknięte w tej jednej książce... Książce bez tytułu... Księga ta była zabezpieczona pasem, który ciągnął się od tylnej okładki aż po ogromny fioletowy klejnot na przodzie. Pas ten nie miał nigdzie zapięcia. Jakby nikt nie miał zobaczyć zawartości owej książki... Im bardziej zbliżałem się do biurka, tym bardziej zmieniało ono kolor  na coraz ciemniejszy, aż w końcu przybrało barwę... spalonego drewna... Gdy mogłem już sięgnąć po księgę, wyciągnąłem swoją rękę by ją dotknąć... i w pewnej chwili zatrzymałem się. Przestraszyłem się swojej własnej dłoni. Byłoby to dziwne gdyby wyglądała całkiem normalnie, ale tak nie było. Widzieliście kiedyś rozkładające się ciało? W zaawansowanym stadium często pozostają już tylko kości, a nieraz i pozostałości tkanki miękkiej, które ledwo co trzymają się szkieletu. Postrzępione resztki mięśni zwisają na nikłych już niteczkach ścięgien... Identycznie wyglądała moja ręka... Nie obrzydza mnie sam widok rozkładającego się ciała, lecz wiedza i myśl, że to jest moja ręka przerastała mnie. Nikt chyba nie chciałby zobaczyć swojego martwego ciała. Zresztą mało kto ma do tego okazję... Ze strachu moje ciało zesztywniało i opadło wprost na... krzesło. Do teraz nie wiem skąd się ono tam wzięło... Ale w tej sytuacji było to mało ważne... "Być żywym trupem... To niesamowite, a za razem przerażające..." Odwróciłem głowę w prawą stronę i zobaczyłem wielkie zdobione lustro. A w nim swoje odbicie... Serce, które pewnie wyglądało teraz jak po wybuchu bomby, biorąc pod uwagę, że jeszcze było, momentalnie stanęło... z przerażenia. Wstałem z krzesła i powoli podchodziłem do zwierciadła przypatrując się swojemu odbiciu. Dalej nie mogłem uwierzyć, że teraz wyglądam tak a nie inaczej. Przypatrywałem się swojej marnej posturze i ciału. Byłem ubrany w poszarpany, podarty i stary, czarny, długi płaszcz, który sięgał podłogi. Miał długie rękawy, które zachodziły mi aż do dłoni, a zakończone były dwoma trójkątnymi ząbkami- z przodu i z tyłu. Szata ta posiadała również dość rozłożysty kaptur, który można by było zakryć jeszcze ze dwie głowy. Cały płaszcz był przepasany w tułowiu dość grubym potarganym czarnym sznurem. Na szyi wisiał naszyjnik z metalowym krzyżem, a na jego środku widniał czerwony niczym krew rubin... Widać mi było calutką czaszkę, ale co ciekawe bez oczu- a jednak widziałem. Wystawiłem rękę by dotknąć lustra. Chciałem sprawdzić czy lustro nie kłamie... Czy to naprawdę ja... Ale gdy dotknąłem palcem lustra... Pękło od miejscu zetknięcia mojej ręki z powierzchnią zwierciadła aż do jego obramowania. Wystraszony odskoczyłem upadając na krzesło, a lewą ręką dotknąłem klejnotu księgi... I wtedy owy pasek blokujący księgę otworzył się przy fioletowym kamieniu i udostępnił mi jej strony.  Usiadłem więc wygodnie na krześle i zacząłem lekturę...
c.d.n.